środa, 9 czerwca 2010

Gorąco

"Uff! Ale gorąco! Ale duszno!" "Lekka przesada z taką pogodą." Ale, spokojnie, to nie moje słowa. Spodziewam się jedynie usłyszeć je za parę dni od jakiegoś frustrata, narzekającego na pogodę. Prawdopodobnie tego samego, który w zimie narzekał że nie ma śniegu na święta (bo przecież w reklamach jest!), że w styczniu za duży mróz, że w marcu mogłoby być cieplej, ze w kwietniu mogłaby się zacząć prawdziwa wiosna, że w maju mogłoby mniej padać. No i teraz ten cholerny czerwiec - nic tylko upał i burze na zmianę!
A przecież mogłoby być tak miło, 23 stopnie, lekki orzeźwiający wiaterek, słoneczko, od czasu do czasu jakiś deszczyk (najlepiej w nocy, wtedy nie trzeba byłoby używać parasolek). I do tego dochodzące wieczne narzekanie na meteorologów, że na niczym się nie znają i nie potrafią pogody przewidzieć.
A najlepsi prognostycy pracują w TVNie - swego czasu uwielbiałem patrzeć na ich cotygodniowe podusmowania dotyczące sprawdzalności prognoz. Podawali dwie liczby: sprawdzalność opadów i sprawdzalność temperatury - obie niezmiennie były blisko 100%.

Pozdrawiam Czytelników!

środa, 2 czerwca 2010

Społeczeństwo

Takie mamy społeczeństwo - chciwe i zawistne! Nie tak łatwo będzie wyplenić z naszej mentalności te cwaniactwo, tą krótkowzroczność. Codziennie się o tym przekonuję i codziennie żałuję, że mamy takie beznadziejne społeczeństwo.
Miesiąc temu rozmawiałem ze znajomym na temat składania PITów. Ja się pochwaliłem, że składam już drugi rok swoje zeznanie podatkowe przez Internet. Dzięki temu nie muszę w tym celu drukować formularza, wychodzić z domu, iść na pocztę i wydawać na znaczek (albo iść do urzędu). Generalnie oszczędzam czas i pieniądze, ale nie tylko swoje, oszczędzam również czas pracowników Urzędu Skarbowego. No ale oczywiście Polak to zawsze musi narzekać. Cóż takiego wymyślił mój rozmówca? Otóż on z premedytacją nie składa zeznania przez Internet, ponieważ urząd nie daje mu z tej okazji żadnej ulgi w podatku! Ot co! Jemu wystarczyłoby gdyby dostał z tej okazji 20 zł. A dlaczego coś takiego wymyślił? Bo dowiedział się (nie wiem czy to prawda), że papierowe zeznania są w urzędzie wpisywane do komputerów przez wynajętych do tego celu studentów. I przecież jeśli on nie przyśle swojego papierowego to studenci będą mieli do wpisania jedno zeznanie mniej, więc mniej im zapłacą, więc urząd zyska na tym. To skoro urząd zyska, to dlaczego on nie może zyskać? I właśnie dlatego nie złożył zeznania przez Internet! Ale misternie wymyślone, ale za to trzeba przyznać, że typowo po polsku.
Nie chce mi się specjalnie komentować takich absurdów.

Pozdrawiam Czytelników

środa, 11 listopada 2009

Siatka

Witam Czytelników po długiej przerwie!

Nie będę się tłumaczył dlatego tak długo nie publikowałem nowych postów. W końcu autor blogu ma pewne przywileje i z pewnością jednym z nich jest brak konieczności tłumaczenia się z powodów niepisania. To tak, jakbym wymagał od Czytelników, żeby mi się tłumaczyli dlaczego nie czytają mojego bloga.

Wróćmy jednak do tematu. W ostatnim poście pisałem o paniach ekspedientkach i dziś będzie podobnie. Konkretnie chciałbym poruszyć bulwersujący mnie temat zwyczajowego pytania zadawanego przez 95% pań ekspedientek, które brzmi: "Dać siatkę?". Gdyby ktoś jeszcze nie odgadł kontekstu w jakim pada to pytania, oto on: wchodzę do sklepu (najlepiej małego, osiedlowego) i kupuję jedną rzecz, np. masło, ale może być też koncentrat pomidorowy, mąkę, mleko. Pani ekspedientka pyta standardowo "Tylko masło?" (ale to już pomijam milczeniem) po czym mówi ile mam zapłacić i pada wspomniane pytanie o siatkę. Zawsze się zastanawiam, skąd u ekspedientek skojarzenie plastikowej torebki, ew. reklamówki (ale w takich osiedlowych sklepach to nie są reklamówki, bo są z reguły jednokolorowe) z siatką. I z jaką siatką? Siatką na motyle? Na ryby? Siatką w bramce na boisku piłki nożnej? Założę się, że panie ekspedientki nie wiedzą dlaczego mówią na plastikową torebkę siatka. A ja domyślam się, że chodzi o siatki na zakupy jakie były używane kiedyś. Na przykład moja babcia miała taką siatkę, czerwoną. Siatka wykonana była z jakichś sznureczków, które rozciągały się, w miarę dokładania do niej towarów. Czy ktoś ma inne propozycje?

Tematu kolejnego posta nie ujawnię, gdyż uważam że jest to pozbawione sensu, skoro pisuję tak nieregularnie. Co innego gdybym publikował jeden post tygodniowo, np. w każdą sobotę. Wtedy ktoś, komu nie odpowiadałby temat kolejnego mógłby zajrzeć dopiero za 2 tygodnie.

Pozdrawiam Czytelników




wtorek, 18 sierpnia 2009

Tylko

Witam Czytelników!
Miałem niedawno taką sytuację. Jestem w sklepie z pieczywem. Poszedłem tam, żeby kupić 2 bułki drożdżowe. Przekazuję moje zamówienie ekspedientce: "Poproszę dwie drożdżówki z serem". Pani ekspedientka wkłada do papierowej torby dwie bułki i pyta: "Czy coś jeszcze?". 'Nie, dziękuję" odpowiadam. Druga pani ekspedientka, która obsługuje kasę oblicza cenę, ale zanim powie ile się należy, pyta: "Tylko 2 bułki?". Co jest do cholery? Czy ona nie słyszała jak zamawiałem 2 bułki i nic więcej? Czy mam się teraz z tego tłumaczyć że mam ochotę TYLKO na 2 bułki? Czy jej się wydaje, że jak mnie jeszcze raz zapyta, to ja się namyślę i kupię jeszcze 2 chleby, 14 kajzerek, bagietkę, precla i pół razowego?
To jest dziwna przypadłość pań ekspedientek, bo w innym miejscu miałem podobną sytuację. W trakcie pracy idę na lancz. Bar jakich wiele, gdzie serwują dość dobre dania, zanim się wybierze można sobie na nie popatrzeć. Do wyboru są zupy, makarony, jakieś mięsa. Miła pani pyta mnie co mi nałożyć. Mówię: "Poproszę zupę". Pani nakładająca bierze do ręki miseczkę, chochlę, nalewa zupę i pyta: "Tylko zupka?". Ja odpowiadam: "Tak, tylko zupa" (odpowiadając, celowo nie zdrabniam ale nie ma to tutaj żadnego znaczenia). Pani nakładająca stawia zupę, ew. zupkę, na blacie i obsługuje kolejną osobę. Pani obsługująca kasę patrzy na moje zamówienie i zanim powie cenę, mówi: "Tylko zupka?" No żesz w mordę! A co? Jakiś obowiązek jest zamawiania zupy i kotleta z ziemniakami i kapustą zasmażaną? Nie mogę sobie zjeść tylko zupy? To jest faux pas? Byłem kilka razy w tamtym miejscu, za każdym razem zamawiałem TYLKO zupę i zawsze dialog z obiema paniami wyglądał tak samo.

Zastanawiam się jak mogę walczyć z takimi pytaniami. Może zwyczajnie przy zamawianiu dwóch bułek dodawać słowo 'tylko'? Chyba to wkrótce wyprobuję: "Poproszę tylko 2 drożdżówki". Pewnie w odpowiedzi usłyszę: "Na pewno tylko?"

W następnym odcinku będzie o również o paniach ekspedientkach i o siatkach.

Pozdrawiam czytelników i życzę im jak najmniej takich kretyńskich pytań.

wtorek, 11 sierpnia 2009

Naklejka na chlebie

Witam czytelników!
Dziś będzie o wielce bulwersującej mnie kwestii naklejania karteczek na chleb. Karteczka taka, pomimo niewapliwych zalet informacyjnych, ma też mnóstwo wad. O zaletach nie będe rozprawiał z dwóch powodów. Pierwszy jest taki, że jako Polak jestem stworzony do narzekania, zrzędzenia i marudzenia. To jest nasza narodowa cecha, po tym można poznać Polaka zagranicą - po tej smutnej, zmęczonej od jęczenia i narzekania minie, po tych ustach wygiętych w podkówki. Drugi powód nie rozprawiania o zaletach naklejek jest taki, że ja nie wiem jakie informacje się na nich znajdują. Nie czytam tego po prostu. No więc do rzeczy.
Karteczki na chleb muszą być przyklejone jakimś klejem - pewnie naukowcy wymyślili jakąś substancję, która przyklei taką karteczkę i jednocześnie nie będzie szkodliwa, ale czy rzeczywiście tak jest? Czy sprawdzili to pod kątem różnych rodzajów papierów używanych w piekarniach? Czy sprawdzili co się stanie jak taką karteczkę naklei się na ciepły - ba! - gorący chleb?
Druga sprawa - czy ktoś się zastanowił jak ciężko odkroić jest taką przyklejoną karteczkę? Ile osób rocznie kaleczy się próbując odkroić to coś, które z pewnością wyląduje za chwilę w koszu? Ja myślę, że jest to spora liczba. Ja wielokrotnie miałem z tym problem - muszę brać specjalny nóż, wyginać skórę chleba, żeby skroić jak najmniej - a nierzadko w świeżym chlebie to właśnie skóra jest najlepsza! I jak potem pokroić świeży chleb pozbawiony z jednej strony skóry? Jest zdecydowanie trudniej. Mogę najpierw pokroić i potem z każdej kromki, na której jest karteczka mozolnie odcinać część z karteczką. I po co to wszystko? Szczytem głupoty jest dla mnie, sprzedawanie pokrojonego już chleba, na który wcześniej ktoś nalepił karteczkę. Taki chleb jest zawinięty w folię, żeby kromki trzymały się razem - to czy nie można tej karteczki nie przyklejać tylko zwyczajnie położyć na chlebie i owinąć folią? Albo przylepić karteczkę do folii?
I ostatnia sprawa. Jeśli ktoś znajdzie jakieś uzasadnienie naklejania karteczek na chleb, to niech mi wytłumaczy dlaczego nie nakleja się takich karteczek na bułki, kajzerki, bagietki, bułki paryskie, drożdżówki, pączki, rogale i inne wypieki? Dlaczego tylko na chleb?
Życzę smacznego!

czwartek, 6 sierpnia 2009

Rzecz o kierunkowskazach

Witam czytelników!
Czy ktoś z Was się zastanawiał do czego służy kierunkowskaz? Kierunkowskaz w samochodzie konkretnie. Zanim odpowiem na to pytanie, postaram się rozebrać to słowo na czynniki pierwsze. Mamy więc w tym słowie ukryte 2 słowa: 'kierunek' i 'wskaz'. Czyli kierunkowskaz WSKAZUJE KIERUNEK jazdy. Wydaje się to oczywiste. Ale chyba tylko nielicznym, obserwując jak zachowują się kierowcy. Kierunkowskaz powinien być użyty do zasygnalizowania zamiaru np. zmiany kierunku jazdy. Ile osób najpierw włącza kierunkowskaz, a potem zaczyna manewr zmiany pasa? Ile osób przy skręcaniu włącza kierunkowskaz wcześniej (ok. 5 sekund wcześniej), a nie dopiero w momencie skrętu kierownicą? Wtedy jest już za późno, bo kierowcy jadącemu za, nic taka informacja nie daje. Gdyby wiedział parę sekund wcześniej, że jadący przed zamierza skręcić, to np. zmieniłby pas. A tak to co mu po tym włączonym zbyt późno kierunkowskazie?
Odnoszę wrażenie, że szkoły jazdy niewystarczająco dobrze wkładają kursantów do głów potrzebę stosowania kierunkowskazów. To prawda, że pojazdy z L-kami na dachach sygnalizują manewry na duuuuuuużo wcześniej, ale czemu potem "świeżo upieczeni" kierowcy nie zachowują się podobnie?
Opiszę 2 sytuacje, które mi się kiedyś przytrafiły. Dojeżdżam do skrzyżowania, zamierzam jechać prosto, mam do wybotu zatrzymanie się na 2 pasach. Na pasie prawym (tylko do jazdy prosto) stoi kilka, ok. 10, pojazdów. Na pasie lewym (do jazdy prosto lub do skrętu w lewo) stoi jeden pojazd. Zajmuję miejsce za nim, tj. na lewym pasie. Zapala się zielone światło, pojazd przede mną rusza i jednocześnie włącza kierunkowskaz. Ale zatrzymuje się chwilę dalej, bo musi przepuścić jadących z naprzeciwka. Ja nie mogę go wyprzedzić, bo nie mam jak. Muszę czekać. To takie typowe polski egoizm. Może powinienem nazwać to chamstwem? Chyba raczej nieświadomością i ignorancją. Chamstwo jest wtedy, gdy kierowca limuzyny za kilkaset tysięcy złotych nie używa wogóle kierunkowskazów. Zastanawiam się dlaczego? Nie było ich w standardowym wyposażeniu samochodu? A może cham w takim aucie uważa, że nie musi ich używać, tylko dlatego że jest bogaty?
Sytuacja numer 2. Jadę drogą dwupasmową, rozdzieloną pasem zieleni. Zamierzam skręcać w lewo. Zatrzymuję się pomiędzy pasami ruchu i czekam, aż samochód jadący z naprzeciwka przejedzie. Jednak on zbliża się dosyć powoli i jednocześnie "błyska" światłami drogowymi. Widzi, że ja nie reaguję, więc macha ręką, żebym jechał. Ja nadal nie reaguję - mam do czynienia z jakimś gamoniem, więc lepiej nie ufać jego gestom. Co innego gdyby użył kierunkowskazu. Na 3 metry przed skrętem wreszcie włącza kierunkowskaz. Co myśli wtedy taki człowiek? Po co wogóle używa go tak późno? Przecież kierowcy jadący z naprzeciwka nie widzą tego mrugającego kierunkowskazu, a nawet gdyby widzieli to ta informacja nie jest im do niczego potrzebna, bo przecież mają pierwszeństwo.

Życzę spotkania na drodze jak najmniejszej liczby takich kierowców.

środa, 5 sierpnia 2009

Geneza

Witam wszystkich czytelników!

Myśl o założeniu bloga dojrzewała we mnie już kilkanaście miesięcy. No i wreszcie zakwitła, w ten ciepły sierpniowy poranek.
Na początek musiałem wymyślić odpowiedni adres URL, pod którym będzie można czytać moje przemyślenia. Jako fan innowacyjnych technologii za punkt honoru postanowiłem, że w nazwie będzie jakieś unikalne słowo. Unikalne słowo, ale według wyszukiwarki Google, czyli takie, które po wpisaniu w polu do wyszukiwania (a właśnie! dlaczego to pole nie ma żadnej etykiety/nazwy?) zwróci 0 wyników.

A skąd wziąłem to słowo? Otóż byłem niedawno w sklepie z używanymi częściami do samochodów, czyli w tzw. szrocie. Wchodzę, w gąszczu półek i stosów z częściami odnajduje właściciela (umorusany olejem, w powyciąganych spodniach, błądził gdzieś myślami, trzymał w ręku jakąś część, pewnie zastanawiał się, na którą kupkę ją położyć) i mówię co potrzebuję: "Wie Pan, taki element zamka, w którym jest ukryty czujnik otwarcia drzwi, przymocowany jest do karoserii". Pokazuje przy tym rękoma kształt. Pan właściciel zadumał się na chwilę i powiedział: "A! Szficel!". Sam już nie wiem czy dokładnie to słowo wypowiedział, ale mi akurat podoba się, żeby w tej historii takie słowo padło w tym momencie.Po powrocie wpisałem to słowo do wyszukiwarki, zwróciła 0 wyników, więc pewnie to nie było to. Historia zakończyła się pomyślnie, część nabyłem, wymieniłem, działa, zapłaciłem jakąś 1/8 ceny nowej części. I wszyscy są zadowoleni, no może poza producentem części.

Do miłego przeczytania!